środa, 30 września 2015

Plantacja kaktusów

  Cichy syk, a po chwili głośny turkot sprawiły, że z lekkim wzdrygnięciem uniosłam wzrok znad książki. Pociąg przemknął przez peron nawet się nie zatrzymując. Westchnęłam ciężko i znów wróciłam do swojej lektury.
    Lubiłam przesiadywać na stacji i oddawać się czytaniu. Często też po prostu siedziałam na ławce i obserwowałam ludzi wsiadających i wysiadających z przyjeżdżających pociągów. Niektórzy pędzli w eleganckich strojach, inni szli spacerkiem z walizkami, jeszcze inni ściskali swoich bliskich na powitanie po długiej rozłące. Bywały dni, że sama miałam ochotę wsiąść do jednego z tych kolosów na szynach i pojechać w nieznane.
    Tego dnia na peronie panowało spore zamieszanie. Opóźnienia, wszechobecny stres. Podróżni przechodzili tak szybko, że z czasem przestałam zwracać na nich uwagę. Zerkałam tylko instynktownie na mężczyznę siedzącego obok mnie. Od razu domyśliłam się, że to nie Brytyjczyk. Nie różnił się w sumie od typowego Anglika, lecz byłam pewna iż nie jest stąd. Miał niechlujnie rozczochrane włosy, a piercing i liczne tatuaże przyprawiały mnie o mdłości. Nie ufałam takim ludziom, a nawet się ich bałam. Dlatego też musiałam pilnować mojej torebki, która jak na złość leżała z jego strony.
"Pociąg do Birmingham, relacji Canterbury-Birmingham przez Londyn Euston, wjedzie na tor trzeci przy peronie drugim"
Mężczyzna obok mnie wstał, a ja odetchnęłam z ulgą. Chwilę później, trzy metry ode mnie zatrzymał się zapowiedziany wcześniej, srebrny pociąg. Większość oczekujących wepchnęła się do środka, tratując przy tym wysiadających. Nie minął jednak moment, a pociąg do Birmingham odjechał. Na peronie wreszcie zapanował spokój. No, może niezupełnie.
- Tom miał rację mówiąc, że mogę cię tu znaleźć - rzuciła Darlene siadając na miejscu, które uprzednio zajmował ten podejrzany dla mnie koleś. Uśmiechnęłam się na jej głos lecz ciągle patrzyłam w swoją lekturę nie czytając jej tylko po prostu obserwując nieuważnie pojedyncze wyrazy, które w takim świetle wydawały się całkiem bez sensu. - A tak na marginesie mówiąc - nachyliła się w moją stronę - to dziwne, przesiadywać tak na peronie.
- Szukałaś mnie? - Postanowiłam zignorować jej uwagę. Odwróciłam głowę w stronę szatynki i zamknęłam książkę.
- Tak jakby - dziewczyna spuściła wzrok na swoje dłonie ułożone na kolanach, by po chwili spojrzeć na mnie maślanymi oczami - Pytałaś?
Wzięłam głęboki oddech. Miałam zapytać ojca czy mogę lecieć ze znajomymi do Włoch na wakacje. Nie miałam jednak odwagi podjąć tematu. Układałam sobie kilka razy odpowiednią przemowę, lecz zawsze brzmiała tak samo idiotycznie.
- Wiesz jak u mnie jest. Tata jako mechanik nie zarabia milionów, a taka wycieczka to jednak spory koszt. Nie chcę psuć mu nerwów, które i tak już ma zszargane - wyjaśniłam ponuro. - Gdybyśmy na to wpadli w zeszłym roku, miałabym możliwość podjęcia jakiejś pracy. - Przyjaciółka spojrzała na mnie z uśmiechem, jakby moje słowa nie wywarły na niej żadnego wrażenia.
- Złożymy się - oznajmiła po chwili. Otworzyłam szerzej oczy i uchyliłam usta by coś powiedzieć, lecz Darlene uniosła palec karząc mi tym samym siedzieć cicho. - Wszyscy chcemy żebyś jechała. Dlatego sami wpadliśmy na taki pomysł. Jak zrzucimy się w siódemkę to nie przypadnie na głowę zbyt wiele. Mia nam wszystko już ładnie wyliczyła. - Nie wiedziałam co powiedzieć. Moi przyjaciele chcieli zapłacić prawie całość za mnie. Czułam się przytłoczona i szczęśliwa jednocześnie.
- Naprawdę, to miło z waszej strony, ale...
- Och, już daruj sobie tą przemowę o wyrzutach sumienia. - W mojej głowie zapaliła się lampka ostrzegawcza: "Darlene wie o twoich przemowach zbyt wiele".
   Szatynka uparła się, że odprowadzi mnie pod blok. Było to nie lada rzadkością, w końcu mieszkałam w "nieciekawej okolicy".
Prawdę mówiąc, Darlene nie pasowała do mojego osiedla. Szczęśliwa dziewczyna w czółenkach na szarym tle jednakowych, starych bloków. Nijak to nie współgrało. Nie mówię, że ja byłam nieszczęśliwa. Byłam prawie taka jak Darlene, tylko brakowało mi czółenek, w których najprawdopodobniej połamałabym sobie nogi.
- Może jednak wejdziesz? - Zaproponowałam grzecznie, choć niechętnie. Nie potrzebowałam pogadanki na temat moich warunków mieszkalnych. Liczyłam, że Cortez odmówi, lecz ona, jak na złość, przytaknęła i ruszyła do klatki. Pędem pobiegłam za nią. - Jak ty to robisz? - Spytałam zziajana po wspinaniu się biegiem na szóste piętro. Szatynka spojrzała na mnie pytająco i zapytała bezdźwięcznie "co?" - Pędzisz po schodach w takich butach! - Wskazałam na jej szare czółenka.
Darlene uśmiechnęła się szeroko i przewróciła oczami.
- Kwestia wprawy. Otworzysz te drzwi? - ucięła.
Posłusznie wyjęłam klucze i otworzyłam dom. Brązowooka weszła szybko do środka, a jej pierwszym celem był mój pokój. Ja w tym czasie na spokojnie zdjęłam trampki.
- Rany Boskie! - Jak poparzona wleciałam do swojej bladozielonej sypialni. Moja przyjaciółka stała przy oknie, ze zwiędłym kwiatkiem w ręku. - Co to ma znaczyć? To orchidea ode mnie! Jakim cudem doprowadziłaś ją do takiego stanu?! - Dziewczyna omal się nie popłakała. Kochała kwiaty, a w szczególności storczyki. Takie jak ten, którego ta bestialsko zamordowałam.
- Przepraszam... - Odwróciłam wzrok zmieszana całym zajściem.
- Jak ty w przyszłości będziesz mieć jakieś kwiaty w swoim domu, skoro ich nawet nie podlewasz? - Jej głos przybrał rozbawiony ton. Wiedziałam już, że jej gniew uleciał.
- Założę plantację kaktusów. Ich nie trzeba podlewać, a są ładne - wyszczerzyłam się do niej.
- Strasznie śmieszne. - Odstawiła doniczkę ze zwłokami orchidei z powrotem na parapet. - Ja spadam, a Ty masz go natychmiast podlać! - Podeszła do mnie i cmoknęła mnie w policzek. - Papatki! - Potem usłyszałam jeszcze stukot obcasów na panelach i trzaśnięcie drzwi. Nastała cisza.
Pokręciłam głową i poszłam do łazienki po butelkę z wodą do kwiatów.
   Resztę dnia w domu siedziałam sama. Tata wracał dość późno jak na mechanika samochodowego, lecz chcąc zapewnić nam byt, dobierał prac, zostawał po godzinach. Większość czasu więc spędzałam samotnie. Wtedy wolałam siedzieć na Euston.
   Udałam się do kuchni, żeby sprawdzić, czy nie są konieczne zakupy. Chwała Bogu w lodówce nie hulał wiatr i był świeży chleb. Zrobiłam sobie dwie kanapki i usiadłam przy blacie. W głowie zaczęłam sobie powoli układać jakąś neutralną wersję. Nic sensownego jednak nie przychodziło mi do głowy. Nie mogłam przecież nocować cały tydzień u Darlene nie odwiedzając domu.
   Wtedy też poczułam ucisk w żołądku. Wyrzuty sumienia. Miałam lecieć do tych Włoch jak jakiś pasożyt. Na czyjś koszt. Jednak postanowiłam już do tego nie wracać. Nie zniosłabym spojrzeń moich przyjaciół w przypadku, gdybym im odmówiła.
  Kiedy tata wrócił do domu, ja siedziałam już u siebie i czytałam.
To nawet zabawne, że większość mojej egzystencji polegała na siedzeniu przy książkach, obowiązkowych czy takich tylko i wyłącznie dla zabicia czasu. Kiedy moi rówieśnicy balowali w najlepsze, ja siedziałam w swoim błękitnym pokoju z kolejnym tomikiem na kolanach i kubkiem ciepłego kakao u boku.
Czasami sama dziwiłam się dlaczego tak w ogóle Darlene, Mia, Josh, Natt, Niall i Max zadają się ze mną. Byłam inna niż oni. A co najbardziej charakterystyczne, byłam biedniejsza. Odnosiłam wrażenie, że oni przyjaźnią się ze mną dla własnego dowartościowania. Gorsza, gorzej ubrana, w ruderze zamiast domu. Łatwy sposób by podbudować własne ego.
Prawdę mówiąc, tylko Niall mógł zrozumieć moją sytuację. W końcu żył tak samo jak ja. Mieszkaliśmy w jednym bloku, a jego rodzice przyjaźnili się z moim ojcem. Gdy byliśmy jeszcze dzieciakami, cały czas spędzaliśmy wspólnie, nocowaliśmy u siebie, siedzieliśmy w jednej ławce w szkole. Rówieśnicy naśmiewali się z nas stwierdzeniem, że jesteśmy parą. Ja gdzieś w głębi swojej dziesięcioletniej duszy rzeczywiście podkochiwałam się w tym chłopaku. Byłam zakochana przez dobre trzy lata. Jednak to była szczenięca miłość, po której pozostało złamane dziewczęce serce.
Wszystko wkroczyło na inny tor, gdy Horanowie odziedziczyli ogromny spadek po zmarłej ciotce, której Niall nawet nie widział na oczy. Tamten okres przewija się w mojej pamięci tylko pojedynczymi obrazami. Nowy dom, nowe auta, nowe ubranie, nowe życie. Blondyn opowiadał mi o tych zmianach w swoim życiu, podczas gdy ja mogłam tylko słuchać z wybałuszonymi oczami i kiwać głową.
Na szczęście Niall w tym wszystkim nie zapomniał o mnie. Gdy wybijał się na elitarne szczyty popularności, trzymał mnie blisko siebie. To właśnie dzięki niemu zdobyłam takich przyjaciół jakich zdobyłam.
Jednakże wracając do bliższej przyszłości. Ojciec po powrocie zajrzał tylko sprawdzić, czy żyję. Po śmierci mojej matki zostałam mu tylko ja i jego ojciec, z którym od wielu lat nie rozmawiał. Ze mną w sumie też zbyt wielu zdań nie zamieniał.
Koniec końców, byłam jego oczkiem w głowie. Ja jednak nie chciałam nigdy być tylko porcelanową lalką, na którą trzeba uważać, by się nie stłukła; tylko córką.
______________________________
Pierwszy rozdział o dość mało tematycznym tytule, ale zawsze.
Nie powiem, pokładam w tym opowiadaniu spore nadzieje.
W rozdziale nie pojawiło się imię głównej bohaterki, ale jest nią Louise.
Możecie relacjonować własne odczucia i przeżycia związane z opowiadaniem na Twitterze tagując #UprowadzeniFF
Kolejny rozdział za tydzień o 20.
Pozdrawiam, autorka

P.S. Trwają też prace nad zwiastunem :3 A co do szablonu to mam w planach zamówienie czegoś odpowiedniego <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz